Od długiego już czasu tliła mi się w głowie myśl jednodniowej, ale konkretnej wycieczki do Bornego Sulinowa. Niejednokrotnie obiły mi się o uszy nazwy „Wrzosowiska Kłomińskie” i „Diabelskie Pustacie”. Obie odnoszą się do największego w Polsce i jednego z największych w Europie obszaru wrzosowisk. Rejon ten słynie też z rozsianych niemal wszędzie bunkrów i innych poniemieckich i poradzieckich pozostałości. A skoro już mówimy (czyt.: piszemy) o wrzosie, to kiedy odwiedzić takie miejsce jak nie we wrześniu? Na sam początek zeszłorocznej jesieni udało mi się w końcu zrealizować ten zamysł.
Przygotowania
Na długo przed planowaną wyprawą zrobiłem głęboki ‘research’ i przystąpiłem do wytyczania trasy. Odnalazłem na mapach i zdjęciach interesujące punkty i starałem się trasą zahaczyć o jak największą ich ilość. Niemałą zagwozdką okazał się wybór roweru. Z dostępnych źródeł dowiedziałem się, że w wielu miejscach powstała tam fajna infrastruktura rowerowa, brakowało mi jednak danych o nawierzchni m. in. na samych wrzosowiskach. Serce podpowiadało – gravel, rozum – MTB. Ostatecznie zaufałem swojemu rozumowi i jak się potem okazało była to świetna decyzja.
W drogę!
Nie tak wczesnym rankiem 24 września 2023 wyruszyłem samochodem do Bornego Sulinowa. Poranek był chłodny ale dzień zapowiadał się naprawdę przyjemnie. Zaparkowałem na bardzo dużym i praktycznie pustym parkingu „na rampie” (pod tą nazwą można go znaleźć na mapach Google). Wyciągnąłem rower, zamontowałem przednie koło wyjęte na czas transportu, wyregulowałem hamulce i… miałem już ruszać w drogę gdy okazało się, że przeceniłem ładowność mojego roweru… Konstrukcja uniemożliwiła mi montaż dodatkowej torby pod ramę, która w gravelu mieści mi się razem z dwoma bidonami. Ograniczyło to mój asortyment. Zabrałem tylko podstawowy zestaw narzędzi, powerbank, 2 bidony i 2 batoniki. No nic… wziąłem głęboki oddech i wyruszyłem!
W trasie
Na starcie obrałem kierunek na zachód wjeżdżając prosto z parkingu na bardzo ładną, asfaltową ścieżkę rowerową. Jadąc praktycznie prosto jak strzała, pierwszy krótki postój zaliczyłem na fajnie położonym starym moście kolejowym na rzece Piławie, zaadaptowanym na potrzeby rowerzystów. Następnie dojechałem do miejscowości Łubowo i zjechałem na DK20 zmieniając kierunek z zamiarem okrążenia jeziora Pile. Na pierwszym fragmencie trasy znajduje się naprawdę dużo, blisko siebie położonych jezior. Wspomniana droga w jednym punkcie przebiega tuż przy linii brzegowej jeziora Pile, skąd rozpościera się miły dla oka widok.
Jadąc dalej szosą minąłem jezioro Łączno o podobnie przyjemnej prezencji bezpośrednio z drogi, a następnie zboczyłem w stronę Śmiadowskiej Góry – tam, po kilometrach przejechanych gładkim asfaltem pierwszy raz poczułem zadowolenie z wybranego typu roweru. Na tym wzniesieniu znajduje się tzw. grupa warowna – zespół bunkrów, które można nawet zwiedzać po uprzednim uzgodnieniu z właścicielem (?). Kiedy ja tam dojechałem trwały tam jakieś prace i obejrzałem to tylko powierzchownie. Podążałem kawałek dalej tą boczną i średnio przyjemną, polną drogą aż do wjazdu na wąską szosę. Tam zrobiło się znacznie bardziej malowniczo, szczególnie przy jeziorze Ciemino, gdzie znów postanowiłem chwilę pokontemplować.
Dalej podążałem z grubsza na wschód aż do miejscowości Dziki. Droga była znośna. Od tego momentu, przez większą część drogi jeździłem po niezbyt dobrej jakości szutrach, pozostałościach asfaltu sprzed kilkudziesięciu lat (z których większość stanowiły raczej dziury), nierzadko piachach i płytach. Najpierw zrobiłem krótki postój na samym końcu jeziora Remierzewo. Dalej jadąc prosto na południe minąłem jezioro Przeląg, by zatrzymać się na dłuższą chwilę nad jeziorem Kniewo, zahaczając po drodze o schron Lützow. Udzieliła mi się wczesnojesienna atmosfera, piękna pogoda, cisza i spokój. Następnie dojechałem do (ku mojemu zaskoczeniu) parkingu przy starej, drewnianej kładce nad Płytnicą. W tym miejscu zaczyna się szlak (bardziej pieszy niż
rowerowy) łączący ze sobą całkiem dużą ilość świetnie zachowanych bunkrów. W pierwszej myśli chciałem go objechać ale stan drogi oraz goniący mnie czas ostatecznie spowodowały że zrezygnowałem z tego pomysłu.
Zmieniłem kierunek, zatrzymałem się na chwilę przy bunkrze Wrangel i niedługo potem wkroczyłem na teren głównego celu mojej podróży – wrzosowisk. Jak zapewne można się domyślić, wrzosu było tam po horyzont, brakowało tylko zachęcającej do wycieczek ścieżki rowerowej, czy nawet pieszej. Przystanek zrobiłem na punkcie widokowym na „Diabelskie Pustacie”. Dotrzeć tam nie jest wcale tak łatwo po tej ilości piachu. Nie ma wątpliwości, że warto jest to zobaczyć. Nie da się opisać słowami takich widoków. Wrzos już mocno zaczął przekwitać, udało mi się jednak uchwycić jeszcze trochę tego charakterystycznego fioletu. Tymczasem słońce chyliło się już powoli ku zachodowi, a przede mną jeszcze kawał drogi.
Jechałem więc dalej na południe w kierunku Kłomina. To miejsce było dla mnie jednym z tych, które chciałem koniecznie zwiedzić. Dlaczego? Otóż Kłomino zasłynęło jako miasteczko-widmo, opuszczone po upadku komuny przez stacjonujące tam wojska radzieckie. Gdy znalazłem się już blisko stwierdziłem, że zatrzymam się tam po ‘nawrotce’ w stronę Bornego. Próbowałem jedynie odnaleźć ruiny domu oficera, jednak z marnym skutkiem. Mój żołądek natomiast ucieszył się z rosnącej tam dziko jabłoni z przepysznymi owocami.
Po dotarciu do Sypniewa liczyłem na otwarty wiejski sklepik (była niedziela). Ku mojej rozpaczy został zamknięty kilka minut przed moim przybyciem… Ostatnim punktem przed zawróceniem w kierunku auta były pozostałości Obiektu 3002 – Magazynu Głowic Jądrowych. Droga nie nadawała się tam dla roweru, robiło się już ciemno, a sam obiekt zrobił na mnie mniejsze wrażenie niż myślałem. Po dojechaniu do Nadarzyc wjechałem na przepiękny fragment szosy, mieniący się w ostatnich już promieniach zachodzącego słońca. Następnie odwiedziłem teren dawnego Oflagu IID – miejscu z historią, którego odwiedzenie polecam. Nie jest to może nic szczególnie wyróżniającego się ale las białych krzyży i miejsca pamięci mogą zrobić wrażenie.
Dotarłem więc znów do Kłomina i jakież było moje rozczarowanie, gdy zobaczyłem, że z tego miejsca praktycznie nic już nie zostało. Większość bloków mieszkalnych została zburzona, jeden z nich jest w trakcie remontu, kilka innych budynków również odnalazło nowe życie i okazało się, że miejsce to już jakiś czas temu przestało być widmem, którego oczekiwałem. Nie pozostało mi nic innego jak ruszyć czym prędzej w kierunku parkingu. Zrobiło się naprawdę chłodno i jedynie aparat przy odpowiednim czasie naświetlania był w stanie dostrzegać jakieś światło.
Wkroczyłem na szosę prowadzącą bezpośrednio do Bornego wzdłuż Piławy, i dostałem tam jeszcze ostatniego ‘powera’, zatrzymując się już tylko na chwilę aby podziwiać rozlewiska rzeki. Na końcu mojej podróży, ku mojej radości znalazłem jeszcze otwarty sklep! Ostatnim punktem był pomnik czołgu T-34 i (w końcu) powrót do samochodu.
Podsumowanie
Trasę, mimo niewielkiej raczej ilości przewyższeń, uznaję za momentami całkiem wymagającą. Przede wszystkim robotę zrobiła tu też odległość – GPS wskazał mi 106km. Rower MTB to zdecydowanie najlepszy wybór pod te rejony, choć oczywiście dla chcącego nic trudnego i trasa pod szosę też się znajdzie. Pewnie jednak ominie ona wiele atrakcji.
Okolice Bornego są zdecydowanie idealne dla ludzi lubiących miejsca z ‘duszą’, wielbicieli historii, także ciszy, ale oczywiście też pięknych widoków – przede wszystkim jezior i oczywiście robiących wrażenie wrzosowisk. Wszystkich tego typu atrakcji raczej nie sposób odwiedzić za jednym razem.
Zapraszam do galerii, w której uwieczniłem wyprawę: Wrzosy, jeziora, bunkry – Borne Sulinowo
Dodaj komentarz